poniedziałek, 25 kwietnia 2016

fot. http://katalog.wm.pl/

Dziennik Elbląski

       Od dawna przymierzałem się by wyrazić swoją opinię o "naszej elbląskiej gazecie". Podkreślam gazecie, a nie dziennikarzach, których wielu znam i szanuje. Kiedy jednak w ubiegłym tygodni prześledziłem kolejne wydania uznałem, że miarka się przebrała. Chciałbym powiedzieć wyraźnie mam dość i nie chcę takiej gazety, a przynajmniej nie pod zafałszowanym tytułem. Niech nazywa się zgodnie z zawartości "Gazeta Olsztyńska" albo "Dziennik Warmii, Mazur i Żuław. Za nic jednak "Dziennik Elbląski". Zdjęcie na pierwszej stronie jak najbardziej z Elbląga, ale na dole tytuły, które rozwinięte są już w środku gazety, odsyłają nas do Olsztyna i regionu (nie naszego). Góra dwa z nich dotyczą Elbląga (w tym świetne artykuły o historii naszego miasta). Jeśli więc w Elblągu nie było "trzęsienia ziemi" długo zajmować nam będzie szukanie informacji o naszym mieście i jego mieszkańcach. Rozbudowana jest za to część z ogłoszeniami i nekrologami. Wiem, że czasy nie sprzyjają "papierowym" wydaniom gazet. Z szybkością obiegu informacji nie mają one szans z jej "internetowymi siostrami", ale to powinno stać się wyzwaniem dla gazety. Już dawno powinna ona określić swą nową formułę. Skoro nie szukamy w niej "newsów" to może jej charakter powinien być zupełnie inny. Skoro informacji z Elbląga jest tak mało niech pozostanie pod tym tytułem jedno weekendowe wydanie, plus dodatek sportowy elbląski w poniedziałek. Nas naprawdę nie obchodzi nowa droga pod Biskupcem lub też wyniki Granicy Kętrzyn. Może określając nowy charakter gazety warto, by znalazło się tam więcej twarzy i głosów elblążan. Dział "co Cię gryzie w Elblągu" w którym podpowiadać będziemy włodarzom miast i gmin co dla nas jest priorytetem. Może znaleźć miejsce dla lokalnych zespołów muzycznych, tanecznych, "talentów wszelkiej maści". Może znaleźć miejsce dla elbląskiej młodzieży, bo gdybym nie miał znajomych nauczycieli to nie wiedziałbym, że osiągają tak wspaniałe wyniki reprezentując Elbląg. Może warto pisać o naszych szkołach, ich kierunkach kształcenia i ich osiągnięciach. Może warto przybliżać elbląskie zakłady, bo wielokrotnie oprócz nazw nawet nie wiemy często co produkują, a przecież tak można kształtować w młodzieży przyszłe marzenia zawodowe. Nie wiem co jeszcze, ale trzeba się zastanowić kto jest adresatem mojej gazety i jaka jest jej misja. Dziś z przykrością nie umiem jej odnaleźć a gazetę kupuję tylko dlatego, że rozliczam się z wycinków prasowych o mojej formacji. Jeśli ten etap w moim życiu się skończy myślę, że skończy się również dla mnie "Dziennik Elbląski". Przypomnę tylko, że jest spadkobiercą znanego "Głosu Wybrzeża" którego pamiątkowy egzemplarz posiadam.

Miłego popołudnia Tomek

poniedziałek, 18 kwietnia 2016


Immunitet

       Przy okazji każdej rozróby, przekrętu lub podobnego działania posła powraca temat immunitetu. Każda władza niby przymierza się do jego zmiany, ale wszystko pełznie na niczym. Immunitet trwa, a jego wykorzystanie nie służy do ochrony parlamentarzysty przed podchodami przeciwników politycznych, ale do ucieczki przed odpowiedzialnością za wykroczenia, a niekiedy i przestępstwa. 
       Osobnym tematem jest to jakie wyroki zapadają w sądach, ale pod warunkiem, że  w końcu któregoś z nich uda się postawić przed obliczem Temidy. Póki nasze sądy nie będą naprawdę niezależne na zmiany na razie bym nie liczył.
       Dziś temat powraca przy okazji głosowania na dwie ręce posłanki Małgorzaty Zwiercan. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to wykluczenie z życia publicznego obojga. Kompletny upadek autorytetu równoznaczny z brakiem możności sprawowania mandatu. Do rozstrzygnięcia jest też czy nie nastąpiło złamanie prawa. W Japonii kodeks honorowy pozwalał na seppuku, by zachować dobre imię po śmierci, udowodnić słuszność swych zamiarów i ochronić swój ród. U nas finał będzie jak zawsze. Zero konsekwencji i wysokie miejsce na liście wyborczej do sejmu następnej kadencji już pewnie w innej partii. Boli mnie, że w sprawę zamieszany jest Kornel Morawiecki postać legenda. Ktoś kto miał być gwarancją czystości moralnej. Teraz wszystko pryska. My Polacy mamy takie piękne hasła "Bóg, Honor, Ojczyzna". Tylko, że wszyscy mają je na ustach a mało kto w sercu. Jeśli oszukujesz w rzeczach małych to będziesz i w wielkich. I jakie śmieszne są te wszystkie tłumaczenia. Wystarczyłoby zwykłe zawiniłem przepraszam i odejście w cień. Jeszcze po 10 latach ludzie by wspominali, że był taki co się tak zachował. Nasz poseł najpierw jednak wytrzeźwieje, posłucha kolegów, prawników i już wiatr w żaglach i kontra. Nie wiem jak to się jednak dzieje, że my jako elektorat wciąż wybieramy ludzi, za którymi ciągną się takie historie. Jeśli na takich ludzi głosujemy to nie miejmy potem pretensji do pracy naszych posłów.

czwartek, 14 kwietnia 2016



Tantiemy 

    Co rusz w mediach budzi się larum na temat ochrony praw autorskich. Instytucje powołane do ich ochrony prześcigają się w odnajdywaniu "piratów" ścigając fryzjerów, kosmetyczki, właścicieli pizzerii czy wiejskie kapele grające na weselach. Rozumiem poszanowanie praw autorskich, ale bez przesady. Zacznijmy od tego ile kosztuje w Polsce oryginalna płyta  CD topowego artysty. Sprawdziłem "25" Adele kosztuje średnio 50 złotych (empik 61 zł.) w amazon.com ta sama płyta kosztuje 12 dolarów. Porównując przy dzisiejszym kursie 3,82 zł ta sama płyta kosztuje 45,84 złotego. Czyli na zachodzie jest tańsza. Po drugie ile wynosi średnia pensja na godzinę. W Polsce wynosi 22,94 złotego. W USA trudno o precyzyjne dane ale minimalna stawka godzinowa w Chicago to 10 dolarów (38,2 zł). Pensja niewykwalifikowanego pracownika na budowie to 25 dolarów (95,5 zł). Podobnie jest z każdym innym rodzajem twórczości. Jeśli chodzi o polskich artystów to płyty kosztują ok. 40 złotych. Podsumowując za Polskie płyty płacimy drożej jak na zachodzie, a przy tym zarabiamy o wiele mniej. Skąd więc taka zaciekłość w ściganiu biednego Polaka ? Na pewno nasi "artyści" chcą luksusem szybko dorównać do świata. Jeden przebój i już willa z basenem i markowe auto. To pozostanie, bo drugiego przeboju pewnie nie usłyszymy. Za to zapraszać będą do TV i w końcu ktoś będzie znany bardziej z tego powodu, że jest znany niż, że coś zaśpiewał. Potem wyda książkę kucharską, albo inny poradnik. Kasę wyda na rozrywkę, a za kilkanaście lat przeczytamy jaki to biedny i jaką głodową ma emeryturę. Staje się jednak jasne dlaczego tak rzetelnie ściąga się w Polsce tantiemy. Ściągnijcie kasę na mój luksus, a ja się z wami podzielę. Tacy artyści nawet u Owsiaka nie potrafią zagrać za darmo. A może po tym poznajemy kto jest prawdziwą gwiazdą. Prawdziwi artyści z dawnych lat zarabiali o wiele mniej, ale ich talent i sława obroniły się same bez promocji mediów. 

wtorek, 12 kwietnia 2016

THE BOX

       Jest taki film "The Box", który u nas emitowany był jako "Pułapka". Film stawiał przed dylematem moralnym głównych bohaterów, u których pojawił się tajemniczy starszy pan z pudełkiem, wewnątrz którego umieszczono tajemniczy przycisk. Naciśnięcie miało spowodować dwie rzeczy. Po pierwsze mieli otrzymać milion dolarów, a po drugie gdzieś w świecie ktoś miał umrzeć. Jak to zwykle bywa kłopoty finansowe małżeństwa powodują, że w końcu przycisk zostaje naciśnięty. Oczywiście milion dolarów trafia do młodej pary, ale umiera ... kto ? No właśnie. Choć trudno było początkowo myśleć o naciśnięciu przycisku to przypuszczalna anonimowość ofiary dawała nadzieję na samousprawiedliwienie, zapomnienie i przejście ze sprawą do porządku dziennego. No chyba, że sprawa dotyczy kogoś bliskiego. 
      Wydaje mi się, że nie jesteśmy świadomi jak często takie pudełko mamy w swoich rękach. Może nie chodzi tu o śmierć człowieka i o milion dolarów, ale o nasze uczynki, za które konsekwencje ponoszą inni. Prosta rzecz, próbujemy dostać się jak najszybciej do lekarza. Czy myślimy, że przez nas ktoś dostanie się później. Nasze dziecko chcemy zapisać do tej a nie innej szkoły, dla innego miejsca zbraknie. To my chcemy zostać kierownikiem, szefem i nie obchodzi nas, że ktoś traci stanowisko, albo że drugiemu należało się bardziej. To moja firma musi dostać zlecenie, a ta druga mnie nie obchodzi. A konsekwencje. W pierwszym przypadku (skrajnie) ktoś umiera nie doczekując się wizyty. W drugim, nasze dziecko jest najsłabszym uczniem, które popada w depresję, a to co się nie dostało trafia w złe towarzystwo i choć drzemał w nim olbrzymi potencjał rozmienia się na drobne. W trzecim zwolniony szef popada w alkoholizm my zaś rozkładamy zakład na łopatki. W ostatnim wylegujemy się na plaży, a w tym czasie ktoś zamyka firmę zwalniając ludzi, jedynych żywicieli swych rodzin. To wszystko dzieje się jednak poza nami. Anonimowo i do końca życia nie musimy mieć wiedzy na temat konsekwencji naszych czynów. Jak czuli byśmy się jednak gdyby te konsekwencje uderzały w nas ? Wiem, życie jest brutalne i trzeba rozpychać się łokciami. Prawo dżungli, słabsi odpadają. Czy na pewno ? W końcu coś ma nas różnić od zwierząt jakie ją zamieszkują.

Miłego popołudnia Tomek

poniedziałek, 11 kwietnia 2016


Dotrzymać słowa

      Nam Polakom jakoś lekko przychodzi obiecywanie. Dzieje się tak zarówno w sferze politycznej, ale i również w społecznej. Politykę zostawiam osądom wyborców, ale społecznie nie mogę się pogodzić z tym jak lekko w naszym życiu podchodzimy do odpowiedzialności za dane komuś słowo. Często obietnica umyka nam, czas zaciera ją w pamięci, ale po drugiej stronie jest ktoś kogo zawiedliśmy i z kim pewnie przyjdzie nam się jeszcze nie raz spotkać w życiu. Będziemy rozmawiać bez świadomości, że ta druga strona ma do nas żal za niespełnioną obietnicę. Słowa te kieruję przede wszystkim do wszelkiej maści szefów i osób znaczących w życiu publicznym. Mało kto z nich ma świadomość jak wiele kosztowało proszącego odważenie się, by problem przedstawić. Sam wielokrotnie wahałem się czy mogę sobie na telefon lub prośbę pozwolić. Jeśli już jednak zdecydowałem się to było to dla mnie bardzo krępujące. Słowa obietnicy pt. oddzwonię, postaram się albo ok utwierdzały mnie w przekonaniu, że zrobiłem słusznie jeśli jednak nie znajdowały potwierdzenia w realizacji to nie skłaniały mnie do drugiej rozmowy, przypomnienia sprawy, bo już pierwsza kosztowała mnie zbyt wiele. Dotrzymywanie słowa świadczy o klasie człowieka, choć przyznam, że nieraz łatwo zapomnieć. Trzeba jednak umieć przyznać się przeprosić i już teraz traktując zadanie jako priorytet dotrzymać słowa i to z nawiązką (jeśli to możliwe). I tak kiedy szef zapomniał o obietnicy podwyżki nie powinien unikać "oczu" pracownika, ale spojrzeć w nie prosto przeprosić i dać jeszcze więcej. I bardzo ważna sprawa. Najpierw warto, by dać sobie chwilę na rozpoznanie tematu. Ale jeśli coś jest niemożliwe do zrobienia to trzeba umieć powiedzieć niekiedy  nie, bo ma ono większą wartość niż np. obietnica oddzwonienia, które nigdy nie ma już miejsca. 

środa, 6 kwietnia 2016


ABORCJA

       Dzisiaj trudny temat, ale przecież po to jest ten blog, by wypowiadać swoje poglądy, pobudzać do refleksji czy dyskusji.
       W mojej ocenie gorący ostatnio temat aborcji sprowadzony został do niejako zabiegu medycznego z całkowitym pominięciem sfery moralnej i społecznej. Dostało się Kościołowi, ale przecież jego obowiązkiem jest obrona życia i nie robi tu nic nadzwyczajnego. Owszem można mieć żal ale tylko wtedy jeśli ingeruje w politykę nie zachowując laickości władzy. Osobną dyskusją jest też to, że Kościół, pewnie miotany wewnętrznymi rozterkami, dopuszcza zjawisko pozbawiania kogoś życia choćby w obronie własnego lub w obronie wiary. Mówi wtedy o darach Ducha Świętego, z których jednym jest rozum. I to właśnie wybór rozumu każe nam bronić się zadając śmierć napastnikowi. W przypadku aborcji pozbawiamy jednak życia kogoś, kto nie ma poglądów i nie jest agresorem. 
      Zapytajmy o Życie, a raczej jego początek, którego do tej pory w pełni nie zdefiniował nikt. Jeśli dziś mówimy o dopuszczalności aborcji w trzech przypadkach to już nikt nie zakwestionuje, że rozmawiamy o życiu wewnątrz łona matki. To człowiek, któremu bije już serce. Pytanie więc czy wolno pozbawiać go życia. Pomyślcie sobie, że nie macie prawa głosu, a toczy się dyskusja czy można Was uśmiercić ? Przeciwnicy aborcji nawet w tych trzech przypadkach na to nie pozwalają, ale żaden z nich nie proponuje nic przyszłej matce, która po urodzeniu zostanie z dzieckiem (upośledzonym lub będącym następstwem gwałtu). Nikt z nich nie deklaruje "urodź a ja wezmę i wychowam". Kompletnie nie wiemy czy przyszła ustawa  coś na ten temat mówi. Kto zajmie się pozostałą przy życiu piątką dzieci jeśli matka zdecyduje się rodzić szóste nawet z narażeniem życia własnego. Łatwiej wypowiadać się, gdy problem nie dotyczy nas, ale pamiętajmy, że za każdym przypadkiem stoją ludzie, którzy muszą decyzję podjąć i zdecydować o urodzeniu takiego dziecka. I jeszcze jedno państwo łączy i tych wierzących i tych nie wierzących.
      Gdybym więc chciał podsumować.
Po pierwsze czas zdefiniować kiedy zaczyna się życie, bo tylko wtedy można mówić o jego pozbawianiu. Edukujmy przy tym społeczeństwo o rozwoju dziecka wewnątrz łona matki. Po jakimś czasie nie będziemy już mówić o płodzie, ale o dziecku i decyzja stanie się trudna również z punktu widzenia moralnego. Nie będzie też miała wymiaru wiary w Boga lub nie, a dotyczyć będzie ochrony życia ludzkiego zapisanego w konstytucji. 
Po drugie  zapewnijmy tym matkom i rodzinom pomoc. Począwszy od możliwości oddania dzieci do opiekunów zastępczych już po urodzeniu lub też poprzez stworzenie warunków pomocy dla rodzin, które zdecydowały się zachować dziecko.
Po trzecie skończmy w końcu z obłudą dotyczącą zapobiegania ciąży, łącznie z tabletką "dzień po" i sprowadzania wszystkiego do kalendarzyka. Raczej należy uświadamiać, że antykoncepcja szczególnie farmakologiczna nie jest obojętna dla organizmu i możliwości przyszłego urodzenia dziecka.
Po czwarte dzisiejszy poziom świadomości jest taki, że niech pozostanie na razie taki stan jak jest a czyńmy starania w punktach napisanych powyżej, by przyszła ustawa przyszła w sposób naturalny, a nie jako element gry politycznej.